Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/116

Ta strona została przepisana.

bierać, nie podejrzewając tego nawet. Antine ograbiał go conajmniej z trzeciej części zarobku, podchodził go we wszystkiem, w rachunkach, w terminach, w cyfrach, fałszując wszystko z wdziękiem, z przyjaźnią i uprzejmością bez miary.
A Piotr godził się, spokojny i szczęśliwy. Minione dalekie udręki powracały jego myślom jak wspomnienie smutnych snów z okresu gorączki i majaczenia. Teraz najmilsze nadzieje wypełniały, jego serce, otwierał oczy w potężnem poczuciu żywotności, jakie daje człowiekowi praca, pewność siebie, chciwość bogactwa i powodzenia. Był przekonany, że zdobędzie i jedno i drugie i pracował, ale spokojnie i poważnie. Nie miał już czasu oburzać się na różne głupstwa, przypominać sobie smutnego dzieciństwa, matki pochowanej z litości i młodości swojej, pełnej boleści i mozołu.
Śród nieustannej ruchliwości nowego życia wspomnienia zacierały się; nędze, marzenia, przykiości, które kiedyś raniły serce, teraz stawały się obojętne i zimne, a nasuwały się jedynie skutkiem tajemniczego działania nerwów i mózgu, przez nieświadome procesy duszy.
Chodził na mszę z przyzwyczajenia, przez próżność, ale nie modlił się, nie czuł Boga, nie czynił najmniejszych wysiłków, aby odzyskać wiarę, nawet tę nikłą, słabą wiarę z dawnych czasów; było mu dobrze z tą obojętnością i nie miał nigdy czasu zrobić rachunku sumienia. Jednakowoż niekiedy, w rzadkich chwilach bezczynności i skupienia, jakiś głos daleki drżał w nim gdzieś na dnie duszy, w jakichś tajemni-