Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/118

Ta strona została przepisana.

ne wspomnienie o przeszłych dniach, tylko oczy mówiły dość wyraziście, gdy się spotykały z oczami Marji. Były to odwiedziny regularne, napozór nic nie znaczące, ale Marja rozumiała dobrze, że Piotr wkłada w nie całą swoją duszę. Wyglądało to tak, że przychodzi zdawać sprawę miesiąc po miesiącu ze swojego życia, ze swoich postępów, a głównie przekonać się, czy nie zaszło nic nowego.
Na szczęście nic nowego nie było, bo Marja w twardej swojej a grubej żałobie nie myślała o powtórnem zamążpójściu, a jeżeli byli jacy konkurenci, nie śmieli jeszcze się odezwać. I Piotr myślał: — Będę najpierwszy ze wszystkich.
Był niezwykle rad, gdy rozeszła się wieść o przypuszczalnem jego małżeństwie z Marją, bo w ten sposób przynajmniej plotki, gadania i krytyki, jakie ta wieść musi wywołać, odstręczą innych, a on zyska na czasie. Jeżeli go kto zapytywał, zaprzeczał, ale takim tonem i z takim uśmieszkiem, że należało rozumieć właśnie naodwrót.
W domu Noinów natomiast zaprzeczano stanowczo, zwłaszcza ciotka Luiza, zgorszona ponad wszelki wyraz.
Co? Do jej domu? Do jej domu nie wejdzie nikt, jeżeli nie jakiś drugi Franciszek Rosana! Piotr Benu może mieć największe zalety jako znajomy i przyjaciel, ale jako mąż Marji... jako mąż Marji Rosana! Kto mógł rozpuszczać podobne brednie?
Stara biała kotka powoli wyciągała pazury i drapała nieznacznie.