Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/123

Ta strona została przepisana.

mowy ojca nie dawały jej dostatecznej siły do zwalczenia ostatniej zapory próżności.
Gdy swat zgłosił się po odpowiedź, usłyszał najuprzejmiejsze, ale ciężkie jak skała nie.
Marja poczuła jakby pewien smutek i pustkę, gdy swat odszedł z głową spuszczoną pod brzemieniem upokorzenia. Piotrowi zdawało się, że umiera; wróciły znowu zapomniane już cierpienia, tylko w wyższym jeszcze stopniu. Owo nie spadło mu na plecy naprawdę jak skała i zmiażdżyło go.
Nie, nie! Co za nie? Dlaczego nie? dlaczego? Czy to możliwe? Jak to się stać mogło? Czyż podobna, aby się łudził do tego stopnia? A wesołość, z jaką go przyjmowała, a jej wymowne spojrzenia? więc znowu go oszukiwała, i dzisiaj i zawsze? Co zrobi teraz. Na co mu bogactwo? co mu przyjdzie z winnicy, którą kazał uprawiać i sam uprawiał jak ogród, na co mu grunta, które pootaczał murem, by stworzyć z nich piękną tamkę, na co prawie wykończony, pański dom, do którego wierzył, że wprowadzi Marję?
Nagłe i nieoczekiwane rozwianie się wieloletnich i trawiących marzeń unicestwiło go, poniżyło głęboko. Myśl jego, taka jasna, wesoła i pewna siebie przed paroma jeszcze godzinami, okryła się gęstą mgłą, tajemny głos sumienia wznosił się, wznosił, rósł potężnie, grzmiał, i teraz nie jedno, ale wszystkie uczucia, zdumione, słuchały go. Głos mówił tylko jeden wyraz: kara — a uczucia boleśnie zdziwione gubiły się w brzmieniu strasznem i tajemniczem tego wielkiego słowa.