Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/125

Ta strona została przepisana.

czy się nie martwi odmową, czy pragnie, aby oświadczy! się po raz wtóry i czy go wtedy przyjmie, czy też nie.
Chciałaby i nie chciała; jakiś wstręt niewytłumaczony zmuszał ją nieświadomie do odepchnięcia myśli o połączeniu się z Piotrem, ale serce się krwawiło. Było w niej jakieś głębokie rozdwojenie, jej jaźń dzieliła się na dwie walczące ze sobą istoty, które się ranił boleśnie.
— Dzieńdobry, Marjo! — rzekł, wchodząc Piotr.
— Dzieńdobry — odpowiedziała cicho i nieśmiało.
Stała przed kominem w wełnianej spódnicy w szare i białe paski, z zakasanemi rękawami od koszuli, w obcisłym kaftaniczku i boso.
Gdy spostrzegła Piotra, wsunęła nogi w czarne pantofle i podeszła do niego, ukrywając wzruszenie. Drżała jednocześnie z lęku i radości, a widząc, że Piotr nie wie jak zacząć, uśmiechnęła się, by go ośmielić.
— Zbliż się — rzekła, gdy wciąż stał na progu, wypełniając całe drzwi swą wytworną postacią.
— Czy jesteś sama? — zapytał, przyglądając jej się bacznie.
— Tak. Czy chcesz się widzieć z ojcem.
— Nie, mam interes do ciebie.
— A więc zbliż się i siadaj.
Podsunęła mu krzesło do drzwi; podszedł, ale me usiadł, patrząc to tu, to tam.
W kuchni panowała miła atmosfera czystości, cegły były zlane wodą, a okno zamknięte od słońca. Na kominie garnki mruczały cichym szeptem, który jest