Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/129

Ta strona została przepisana.

Nie odtrącaj mnie; wiem, że nie byłaś nigdy szczęśliwa, wiem, że potrzeba ci szczęścia, jakiego nigdy nie zaznałaś. (To prawda, pomyślała Marja, wzruszona.) Czy możliwe, abyś była tak okrutna, względem siebie samej? Czego mi brak dzisiaj? Świat już nie powie nic, a ja zrobiłem tyle, tyle, tyle, trawiąc moją młodość bez miłości, byle móc cię zadowolić, byle móc dotrzymać danego przyrzeczenia. A ty zapomniałaś o wszystkiem! Czy podobna, Mąrjo, żebym się tak długo łudził, a ty i, żebyś zapomniała o wszystkiem? Te ściany, to ognisko, czy ci nic nie przypominają? Wtedy mówiłaś, że mnie zawsze będziesz kochała, że będziesz czekała mnie aż do dnia, w którym będę cię mógł kochać wobec całego świata! A teraz, teraz kiedy przychodzę, z tem, czego było potrzeba, teraz, gdy zapominam o wszystkiem, co zaszło... ty teraz, Marjo, mnie odrzucasz, nie masz litości, jak nie miałaś nigdy... a ja dla ciebie przeszedłem przez piekło w życiu, i dałbym duszę, aby cię posiąść! Marjo, Marjo, Marjo!...
Marja płakała. Wspominając wszystkie minione cierpienia, poczuła wreszcie, jak bardzo kochała i jak jeszcze kocha Piotra i płakała ze słodyczy niewysłowionej, a jednak bolesnej.
— Przemów nareszcie — rzekł Piotr, potrząsając nią lekko, i sam wzruszony.
— Nie trzeba tak rozpaczać! Wystarczy powiedzieć jedno słowo. A może masz jaki ważny powód, żeby się tak zachowywać?
Zaprzeczyła opuszczoną głową. Ale Piotr położy jej rękę na czole i zmusił, aby podniosła oczy i spojrzała na niego.