Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Sabina zapomniała o całej przeszłości, kochała bardzo męża i widziała przed sobą życie spokojne i pewne.
Wieczorami siadywała na progu domu z dzieckiem na ręku i oczekiwała powrotu męża, a gdy tylko spostrzegła go na skręcie ulicy, z workiem przerzuconym przez plecy, prowadzącego zmęczone woły, podnosiła się i biegła radośnie na jego spotkanie, wołając, do córeczki:
— Tatuś idzie, tatuś idzie!
Niejednokrotnie i rano, kiedy wyprowadzał woły na pastwisko, Sabina towarzyszyła mu kawał drogi, a doszedłszy do gościńca, stawała i patrzyła za nim, aż zniknął w oddali, czarny w świeżej jasności poranka.
Józef nie zrobił nic, nie poradziwszy się wpierw żony, ale prawie zawsze byli jednego zdania. Byli wogóle przykładem dla sąsiadów, u których, niestety, nędza nie szła w parze ze spokojem.
Kochali się tak bardzo, że kiedy w lecie, przed albo po żniwach, Józef udawał się na robotę przy węglu, korze, popiele, lub na wyrąb lasów, daleko od Nuoro, Sabina wybierała się z nim, aby się nie rozłączać na tak długo. Przytem, żyjąc razem, oszczędzali więcej, a po powrocie, w jesieni, byli lepiej zaopatrzeni na zimę.
Obecnie, około połowy września 1892 r., znajdowali się w wiosce niedaleko od Cagliari. Byli tam od miesiąca przeszło, a Józef, który dobrze zarabiał przy przewozie desek, nie miał wrócić do Nuoro przed koncem listopada.