Pomyślał trochę, a chcąc ją zadowolić, trochę zresztą zaciekawiony, przysiągł.
— Niech nie ujrzę więcej naszej córki, jeżeli wydam przed kimbądź to, co mi chcesz wyznać.
Uspokojona, ośmielona trochę przez ciemności, panujące w izdebce, Sabina, która może przy świetle dziennem nie byłaby zdolna mówić, opowiedziała wszystko, począwszy od pocałunku, przychwyconego za chałupą, aż do rozmowy, podsłuchanej w nocy pod kościółkiem Solitudine.
Józef pomyślał złośliwie, że zawsze Sabinie przytrafiało się tak szczęśliwie, iż przychwytywała różne ważne tajemnice, ale nic nie powiedział, aby jej nie martwić.
— Chyba ci się śni? — rzekł, unosząc głowę od poduszki.
— Oh tak! Chciałabym, żeby to był sen naprawdę. Na sumienie moje, Józefie, pragnęłabym, żeby to był sen!
Kazał sobie powtórzyć dokładnie każdy szczegół, każde słowo; pamiętał doskonale, że spotkał Piotra Benu owej nocy, czy lepiej owego raną, gdy szedł do kościółka Solitudine, i rzekł zamyślony:
— Czy wiesz, że gdyby cię byli wtedy zobaczyli, mogłaś była ładnie za to zapłacić.
— Z pewnością! Ale Najświętsza Panienka z Solitudine musiała mieć mię w swojej opiece — odrzekła Sabina, śmiejąc się, nie dodała tylko, że gdyby nie była usłyszała tych strasznych rzeczy, nie byłaby pewnie przysięgła, że zostanie żoną Józefa Pery.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/137
Ta strona została przepisana.