Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Trzeba ostrzec Marję — rzekł mąż.
— To mi chciałaś powiedzieć, nieprawda? Ona może nie uwierzy, ale już ja znajdę sposób, żeby powiedzieć jej wszystko, tak że się nie domyśli, skąd spada na nią ta klęska, a raczej to dobrodziejstwo.
— Trzeba się spieszyć. Natychmiast.
— Tak, poczekaj, niech wstanę z łóżka! — powiedział Józef, śmiejąc się. — Jutro, jutro. Bądź spokojna. Śpij.
— Nie, powiedz mi wpierw, co zamierzasz uczynić. Nie powiesz tego nikomu.
— Śmieszna jesteś! — odrzekł mąż możliwie najłagodniej. — Powiem ci jutro, nikomu tylko tobie. A teraz bądź cicho, powtarzam, zaśnij, bo obudzisz dziecko.
Ale Sabina nie mogła zasnąć i kiedy już zasypiał, obudziła go, mówiąc:
— Nie, nie zasnę, jeżeli mi teraz nie powiesz...
Józef rozgniewał się, ale musiał jej powiedzieć swój projekt.
— Boże święty! Poślemy list anonimowy. Rozumiesz?
Ale Sabina nie rozumiała dokładnie.
— Przez kogo go poślesz?
— Pocztą, do djabła. Wrzucę go jutro wieczorem do skrzynki w Cagliari, a pojutrze wieczorem Marja go przeczyta.
— Dlaczego w Cagliari?
— Dlatego, że Marja mogłaby się domyślić, że to my. A my nie powinniśmy być wplątani w tę sprawę.