Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/14

Ta strona została przepisana.

cącą się po domu, uniosła nieco sukienki i nachylając się, rzekła ze swą zwykłą pogardliwą radością:
— Popatrz-no, moja droga, popatrz, jakie śliczne nogi!
Sabina otworzyła na oścież okno, jeszcze przymknięte i zaczęła się przyglądać, zamyślona, z wielkiem przejęciem.
Szare, ale przezroczyste światło wznosiło się coraz wyżej po różowych ścianach pokoju, które swą barwą uprzedzały zorzę, a w łagodnym półcieniu nowe meble, pachnące lakierem, i cudownie malowane łoże zdawały się jakimś pełnym blasku snem.
W sąsiednim pokoju wuj Mikołaj ziewał głośno, budząc się; na dworze koguty piały jeszcze.
— Będzie pogodny dzień — powiedziała Sabina. — To dobra wróżba.
Ale panna młoda jeszcze podziwiała trzewiczki.
— Słyszysz, jak skrzypią, słyszysz? Są cokolwiek ciasne. Czy myślisz, że mnie obgadają, gdy mnie w nich zobaczą?
Sabina wzruszyła ramionami i wydęła dolną wargę. Myślała o Piotrze i zapytywała sama siebie, widząc niepojęty spokój Marji:
— Czy podobna, żeby nie pamiętała nic zupełnie w dniu dzisiejszym? Czemu pogrąża się w tych drobiazgach? A może nie jest studnią mądrości, za jaką ją wszyscy mają?
Przyglądała jej się ciekawie, badawczo, kiedy gawędziły, sprzątając razem pokój.
Piękna twarz Marji była spokojna i uśmiechnięta;