dziny Noinów! Co za małżeństwo, co za małżeństwo! Czy Marja postradała zmysły? Czy jej coś zadano? Co powiedzą ludzie, co powiedzą?
— Uspokój się, pani — mawiał wuj Mikołaj, podając jej tabakierkę, — Marja nie wychodzi za ludzi, tylko za Piotra Benu, który jest perłą...
Ciotka Luiza któregoś dnia porwała tabakierkę i cisnęła na podwórze, ale wreszcie musiała się poddać i pozwolić, aby Piotr wszedł do domu w charakterze narzeczonego. Jednak pod dwoma warunkami: że będzie tylko przychodził późnym wieczorem i rzadko i że wszystko się odbędzie w najgłębszej tajemnicy.
Od pierwszych swoich odwiedzin Piotr postawił sprawę jasno.
Ponieważ tak się rzeczy mają, więc ślub musi się od być prędko, bez nieprzyjemności. Nie chciał ich spławiać nikomu, ale też nie chciał ich znosie sam... Pozatem nie chciał, aby Marja robiła jakiebądź przygotowania.
— Wyniesiecie się z domu — rzekła ciotka Luiza do M arji — dnia następnego.
Naturalnie. Ona też nie chciała zostać w tem samem miejscu, gdzie żyła z pierwszym mężem.
Przy trzecich odwiedzinach Piotr już mówił o ślubie, w sposób przyzwoity, siedząc na milę od Marji i zadawalając się tylko patrzeniem na nią.
— Dom mój jest prawie wykończony, brak już bardzo niewiele; za kilka dni wybiorę się do Cagliari, zakupić parę niezbędnych rzeczy i tyle.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/141
Ta strona została przepisana.