Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Rozumie się! — zawołał wuj Mikołaj, którego gniewały te wszystkie tajemnice, te wszystkie niedorzeczności. — Na poczcie właśnie patrzą na nasze listy. Co za głupie baby są w tym domu! To nie do uwierzenia.
— A więc rób jak chcesz, arjo — rzekła obrażona ciotka Luiza — ale jeżeli Piotr ma wrócić jutro, poco pisać do niego?
To prawda, nie było czasu. Mówili potem o śnie Marji, o jego sprawdzeniu się, ale narzeczona kiwała głową w zamyśleniu, bo list, o którym śniła, był inny.
Piotr powrócił nazajutrz wieczorem; przywiózł dary dla przyszłej żony, a jako dodatek wspaniały kawał brokatu na spódnicę i szkarłatu na kaftan. Mówił, że przybije zapowiedzi, a cioska Luiza olśniona wspaniałością darów, brokatem i szkarłatem, nareszcie uległa. Rozumiała, że choć to w wysokim stopniu niewłaściwe, trzeba przystać na pośpiech.
Wymógłszy jej zgodę, Piotr odrazu nazajutrz zabrał się gorączkowo do zapowiedzi: potrzeba było na to conajmniej ośmiu dni, ale wreszcie wszystko załatwiono. Był tak szczęśliwy, szczęściem tak płomiennen i pełnem podniecenia, że czuł się jak wniebowzięty. Żył w ciągłem marzeniu, tembardziej że mu pozwolono spędzić niekiedy jakiś kwadrans sam na sam z Marją.
Zapowiedzi wywołały niezliczone plotki i gadaniny, ale narzeczeni nic sobie z tego nie robili; to jest, owszem, Marja odczuwała to trochę, ale wystarczała jego obecność, aby zapomnieć o wszelkich przykrościach,