Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/146

Ta strona została przepisana.

a Piotr wpadał teraz co chwila do niej, rano i wieczór, i w dzień i w nocy.
— Wielce nieprzyzwoite — mówiła ciotka Luiza.
— Czy nie przyjedzie twoja kuzynka, Marja? — zapytała raz, biorąc Piotra na bok.
— Dlaczego? — powiedział, marszcząc brwi.
— Dlaczego? Jakto, więc chcecie się zachować jak zwierzęta, nie prosić nikogo, nie żądać niczyjej obecności
— Nie mam ani krewnych ani przyjaciół, wiecie otem dobrze — krzyknął Piotr, licząc sobie palce u ręki. — Krewnymi moimi, moimi przyjaciółmi będziecie wy, jeżeli zechcecie; jak nie, to do widzenia! Ona mi wystarczy.
— Nie to chciałam powiedzieć, mój chłopcze...
— Ale tak, rozumiem was doskonale; tylko, że ja nie mam kogo zaprosić i nie będę nikogo szukał. Zaproście sami, kogo chcecie.
— Matko Najświętsza! — westchnęła ciotka Luiza — toć to prawdziwa bestja nieposkromiona. Nie daje się nikomu dotknąć i nie rozumie, co trzeba. Oh. Matko, Matko!
A jednak nie był taki dumny kiedyś... ba, podniósł się dzisiaj w znaczeniu. Oh! Matko! Matko!
Przez cały wieczór wzdychała z zaciśniętemi ustami i oczami pełnemi głębokiego smutku. Nie rozumiała, że Piotr nie chce być wytrącony ze swego marzenia i zły jest, myśląc o nudach, jakie musiałyby nań spaść w dzień ślubu. Widziała zato, jak się cieszył i śmiał jak dziecko, kiedy ostatecznie postanowiono odbyć ślub