raniutko, w kościółku Matki Boskiej Różańcowej, w największej tajemnicy.
— Dwóch świadków, filiżanka kawy, kieliszek białego wina i cisza — powiedział wuj Mikołaj, przykładając palec do ust.
Jedna rzecz tylko zakłóciła niewymowne szczęście Piotra. W swem radosnem, tryumfalnem upojeniu zapomniał prawie zupełnie o przeszłości, a kiedy ciotka Luiza powiedziała mu, że przed ślubem trzeba się wyspowiadać, aby się pobrać po chrześcijańsku i że nie pozwoli Marji nigdy połączyć się z człowiekiem, który trwa w grzechu śmiertelnym, wstrząsnął się cały wewnętrznie, a minione wydarzenia przesunęły się, jasne i dotykalne, przed jego pamięcią.
— Oh, spowiadać się! — wykrzyknął, wydymając górną wargę i otwierając szeroko oczy, z grymasem, który mu dziwnie wydłużył twarz, podczas, gdy w głębi duszy śmiał się swobodnym, drwiącym śmiechem, wesołym i cierpkim zarazem... — Spowiadać się? Dlaczego? Czy dobrze zrozumiał? A przed kim ma się spowiadać? Na co? po co? Ani myśli. Jeżeli od ośmiu, czy dziewięciu lat nie spowiadał się nawet na Wielkanoc?
— Tembardziej, tembardziej — podchwyciła ciotka Luiza i zaczęła nalegać mocno; Piotr rozgniewał się i nie mogli go przekonać ani wuj Mikołaj, ani co więcej Marja.
Wtedy ciotka Luiza przysłała mu księdza, który i nie mogli go przekonać ani wój Mikołaj, ani co więcej, Marja.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/147
Ta strona została przepisana.