— Albo spowiedź, albo nie!
Spędził dwie noce okropne, klnąc w duchu i szukając sposobu, jak wybrnąć z tej matni, jak ją nazywał. Był smutny, niespokojny, głęboko zatrwożony, nie mógł spać, ani znaleźć sobie miejsca. — Napewno ksiądz go nie rozgrzeszy; kto wie, może nawet nie dopuści do małżeństwa?
Myśl o Bogu karzącym i przebaczającym nie była dość zakorzeniona w jego umyśle, ażeby miał siłę pójść wyznać swe wielkie grzechy i w ten sposób pozbawić się swojego szczęścia i powodzenia.
Tajemniczy głos wewnętrznego świata szeptał mu: — Przypomnij sobie, że nieraz mówiłeś, poźniej, kiedyś! Czy to nie czas teraz?
— Nie czas — wyły uczucia. — To byłaby raczej godzina potępienia, gdybym miał stracić Marię własnie w chwili, gdy mam ją zdobyć ostatecznie i całkowicie.
Ale głos natarczywy i spokojny, jak głos ciotki Luizy, nalegał, a Piotr podnosił się i zapadał za każdym razem w niepewności i coraz boleśniejsze zwątpienie.
W dzień, zajęty przygotowaniami do ślubu, pochłonięty obecnością Marji, lub myślą o niej, nie dręczył się tak okrutnie, ale po nocach nie mógł zaznać spokoju i pocieszenia.
Trzeciej nocy, kiedy zmęczony i cierpiący zasypiał, tknęła go nagle w półśnie myśl radosna i świetlana. Czemu nie nasunęła mu się wcześniej! Otworzył szeroko oczy, uśmiechnął się w ciemności, mówiąc głośno:
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/148
Ta strona została przepisana.