świecę i przy nagłem odbiciu płomyka żywe światło, jak promień zabłysło mu w oczach.
Było to zwycięstwo, przestrach, wesołość i smutek, szczęście i lęk.
I w drodze powrotnej żywa dusza nie widziała orszaku. Oblubieńcy, wzruszeni, szli naprzód ze spuszczoną głową, milcząc, a wietrzyk chłostał im szyje, i w miarę, jak dniało, rósł, aż zawiał jako wiatr. Nie słyszeli nawet rozmów towarzyszy i świadków i ocknęli się dopiero, dochodząc do bramy domu Noinów.
Piotr Benu wspomniał daleki już dzień, nigdy niezapomniany, gdy wstąpił na służbę do wuja Mikołaja i Marja podała mu kieliszek wina, patrząc nieufnie; ale nie powiedział na głos swej myśli przez szacunek dla żony, a bardziej jeszcze przez szacunek dla samego siebie.
Weszli na górę do pokoju ciotki Luizy, a kiedy kobiety kręciły się, by przygotować i podać kawę, ksiądz pobłogosławił łóżko, sądząc, że to pokój nowożeńców.
Wuj Mikołaj śmiał się z tego tak głośno, że obecni się oburzyli, a on zwrócił się do żony.
— Kto wie, może jeszcze będziesz miała dzieci — rzekł.
Roześmieli się wszyscy; Marja pociągnęła księdza do swego pokoju, mówiąc:
— Niech ksiądz wybaczy, to tutaj, to tutaj!
Dzień minął spokojnie. Dął tęgi wiatr. Małżonkowie spędzili cały czas, zamknięci w górnych pokojach, gdzie było ciepło i miło. Wiatr nanosił głos niedalekiej
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/155
Ta strona została przepisana.