Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Szczęście wróciło Marji całą jej świeżość i piękność z przed ośmiu lat, może była nawet teraz jeszcze ładniejsza, ponieważ długie zamknięcie nadało jej cerze matową białość i delikatność.
Piotr powtarzał jej to wciąż, podnosząc szeroki rękaw jej koszuli i głaszcząc ją po ramieniu.
— Patrz, patrz! Dawniej wydawałaś mi się czarna, a teraz jesteś biała jak lilja.
I wewnętrznie Marja stawała się inna. Niezwykłe szczęście miodowego miesiąca rozlało jej w duszy nieznane piękności; nigdy nie czuła się taka dobra, wyrozumiała i nabożna. Zapomniała o wszystkich cierpieniach, namiętnościach, o wszystkich minionych przejściach i miała wrażenie, że przestała być próżna i ambitna.
Martwiła ją tylko myśl o bliskiem rozstaniu z domem i rodzicami; ale miała nadzieję, że matka zmięknie, a Piotr da się nakłonić do wynajęcia nowego domu.
Właśnie o tem myślała owego poranku, wyszywając koszulę na podwórzu, z głową w cieniu, a nogami w słońcu. Jak już kiedyś, innego niezapomnianego dnia, głęboki spokój panował w kuchni i na czyściutkiem podwórzu, garnki kipiały spokojnie na kominie, słońce, wysoko z błękitnego, chłodnego od pierwszych podmuchów jesiennych nieba, zalewało ciepłą strugą światła podwórko, stos drzewa na opał i daszek ganku.
Naraz zapukano mocno do bramy; Marja drgnęła na niespodziany odgłos, położyła robotę na kamieniu i poszła otworzyć, nie wiedząc, kto to być może.
Był listonosz.