Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/162

Ta strona została przepisana.

ścią, odetchnęła i nawiązała znowu nić swych bolesnych rozmyślań.
Tak, nie wierzyła nigdy w bajkę o skarbie, od chwili kiedy Piotr sam jej wszystko wyznał. Mała różnica ze skarbem! Inne smutne dziedzictwo zostawił mu stary bandyta! Przypomniała sobie zdania, jakie krążyły o Piotrze Benu przed sześciu, czy siedmiu laty, jego złą opinję i jego najgorsze instynkty. Przypomniała sobie swoją odruchową podejrzliwość względem dawnego sługi. Kto wie! Może od owego już czasu zbierał grosze, swoje brudne pieniądze; może kradł już u nich w domu, może, może...
Bolesna zmarszczka zarysowała się jej pomiędzy brwiami, zielonawe żyły na czole nabrzmiały, prawie jakby miały pęknąć.
— Rozchoruję się, rozchoruję się... umrę... — jęczała. Myśl, że Piotr będzie po niej płakał, rozpaczał i kajał się, rozczuliła ją mocno. Namiętność, przejmujące wspomnienie obecnego szczęścia, wyrwały ją na chwilę z ohydnej rzeczywistości, która wydawała się okropnym snem. Ale chwila przeszła i rzeczywistość narzuciła się jeszcze okropniejsza.
Miała chęć płakać, ale nie mogła, a to uczyniło jeszcze bardziej dojmującemi wszystkie jej uczucia, których długie westchnienia, bolesne i ochrypłe jak rzężenie, nie były w stanie uspokoić.
Ah, miała słuszność matka, opierając się temu przeklętemu małżeństwu! to napewno głos boży ją natchnął. Czemuż, czemuż nie usłuchała, oh Boże!
Ale przecież Piotr się wyspowiadał! Ta myśl przyniosła jej przelotną ulgę. Zatem wybaczono mu