Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/163

Ta strona została przepisana.

i odpuszczono? Może przysiągł poprawę? A więc i ona powinna mu przebaczyć.
— To pewne, że nie będzie go oskarżała, bo ostatecznie wstyd spadłby na nią samą; nie powie nic żadnej żywej duszy, ale przebaczyć, nigdy! Nawet gdyby mieli żyć ze sobą dla pozorów światowych, nie mogłaby już mieć nic wspólnego z nim, nawet żadnej myśli. On sobie, ona sobie.
Myśl, że została tak haniebnie oszukana, powiększyła męczarnie i upokorzyła ją głęboko.
— Nieznoszę go... nienawidzę... pogardzam nim! — jęknęła i biła się zaciśniętemi pięściami w głowę, zaciskała zęby, podskakując chwilami, jak kotka. — A jeżeli będę miała dziecko?
Uśmiechnęła się gorzko, wysuwając dolną wargę z głębokim wstrętem. — Dziecko złodzieja, dziecko zabójcy, ładne mogło być potomstwo!
— Gdzie jesteś, Marjo? — rozległ się głos Piotra w podwórzu.
Ten głos tak kochany, tak wyczekiwany, przejął ją nawskroś. Aby ukryć zmieszanie, stanęła przy kominie, odkryła patelnię, ale ręce jej drżały i łza zwilżyła oczy. Ten głos, ten drogi głos wzywał ją do słodkich chwil szczęścia. Piotr ma być winny? Piotr ma być przestępcą? Nie, nie, to być nie może!
Widząc, jak wchodzi do kuchni, wiesza kapelusz na kołku, jak zawsze uśmiechnięty i szczęśliwy, rozczuliła się i gniew ją wziął na samą siebie, że mogła wątpić o nim.
— Marjo, co ci jest? — zapytał z niepokojem.
— Nic.