Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/165

Ta strona została przepisana.

Ścisnął jej ręce i spojrzeli sobie bystro w oczy, zaglądając wzajemnie do dna dusz; Marja łkała, ale bez łez, z czerwonemi i suchemi powiekami.
— Mów zaraz! — powtórzył Piotr, blady jak ściana, ściskając gniewnie jej dłonie. — Co to wszystko ma znaczyć?
Pobielałe wargi drżały mu, a w oczach błysnął drapieżny i siny płomień. Marja przelękła się, ale pomyślała:
— Może mnie zabije. Ale mniejsza o to. Nawet to lepiej.
— Więc nie chcesz nic powiedzieć, Marjo, Marjo.
— Ty wiesz lepiej ode mnie.
— Ja? Ja nic nie wiem! Kto cię podburzył, jest nędznikiem i będzie się liczył ze mną... Idź! — i odepchnął ją gwałtownie.
Zdradził się. Błysnęło mu podejrzenie, że Antine bez najmniejszego słusznego powodu, tylko z przewrotnej chęci zatrucia mu życia, przez złość, przez zawiść odkrył straszne rzeczy przed Marją, i stracił panowanie nad sobą.
— Czy dawno stąd poszedł? — zapytał, czyniąc ruch, jakby miał zamiar go ścigać. — Kto wie, co ci mógł nagadać?
Uśmiechnęła się gorzko. Widziała teraz, widziała! Jakby deszcz lodowaty, jak podmuch mroźnego wiatru przeniknął ją całą, do serca, do wnętrzności. Podczas gdy Piotr unosił się i mieszał, ona wracała do siebie, tysiące szczegółów wracało jej na pamięć, a obecncść winnego wzmagała jej podejrzenia. Wydawał jej się