Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/166

Ta strona została przepisana.

człowiekiem obcym, wrogiem, któremu nigdy nie dotknęła ręki.
— Wyszedł dawno, — rzekła z ironją — może chcesz pójść za nim? Ale kto ci powiedział, że on ze mną rozmawiał?
Piotr spostrzegł, że się zdradził, miał się więc na baczności, ale przeczuł doskonale całą prawdę i przeraził się.
— Nie mogę cię zrozumieć, Marjo. Jeżeli chcesz się wytłumaczyć, to mów; jak nie, to nie. Wiedz tylko, że musiano ci donieść jakieś głupstwa... może jakieś babskie plotki; nie sądziłem, że się tak prędko pokłócimy, — rzekł, rozsiadając się szeroko i przyglądając się podłodze z najwyższą obojętnością, a głos miał tak zimny i spokojny, że Marja się rozgniewała.
— Tak, nie lekceważ sobie tego tak bardzo, Piotrze! Nie będziemy się kłócili, bo nie znoszę skandalów, ale...
— Ale co? — rzekł, podnosząc głowę.
Nie odpowiedziała; rozumieli się nawzajem i nie usiłowali tłumaczyć się jaśniej. Lecz po kilku chwilach milczenia burza wybuchła. Piotr nie mógł znieść tego stanu rzeczy, zerwał się i powtórzył:
— Więc powiesz, czy nie powiesz? Ja nie rozumiem!
— Ale ja rozumiem! Oh, Piotrze, nie przypuszczałam, żeś taki nikczemny!
— Nikczemny? Kto? Ja? Nikczemny? — krzyczał, bijąc nogą w podłogę. — Dlaczego jestem nikczemny. Kto ci pozwala tak do mnie mówić?
— Twoje własne czyny.