Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/169

Ta strona została przepisana.

i złośliwego wyznania, cofnął się na krok w tył i zaklął, ale to jeszcze nie był koniec.
— Piotrze, Piotrze — mówiła Marja z błyszczącemi oczyma. — Widzisz, że nie mam ci nic do zarzucenia, bo cała wina jest po mojej stronie. Jeżeli kradłeś, jeżeli zabiłeś, to wszystko z miłości ku mnie. Postawmy krzyż na przeszłości, kochajmy się... pomimo to, pomimo wszystko. Bóg nam przebaczy.
Szła za nim, gdy się cofał, a gdy go przycisnęła do ściany, położyła mu ręce na ramionach i pocałowała go kilka razy łagodnie, jak dziecko, powtarzając błagalnie. — Powiedz mi, powiedz mi, Piotrze, powiedz mi wszystko. Nie mogę trwać w tej niepewności. Powiedz, a nie będziemy już nigdy więcej o tem mówili.
— Tak, to prawda — odpowiedział — to prawda! To prawda! — zawołał po chwili milczenia, podnosząc coraz bardziej głos. Czapka zsunęła mu się na tył głowy, ukazały się jego piękne włosy, bujne i delikatne, zjeżone przez gniew i wzruszenie, a wielkie krople potu uperliły mu czoło. Wyznawał prawdę, aby ukarać Marję i już miał ją brutalnie odepchnąć od siebie, kiedy poczuł, że kocha ją więcej, niż kiedybądź, rozpaczliwie, chociaż pogardza nią, jako rzeczą nieczystą. Miał zawołać:
— Idź precz, bo jesteś bardziej podła ode mnie! — a zamiast tego, przycisnął ją do serca mocno, tak krzepko, że poczuł jak zachrzęściły kości jej w tym nacisku.
Ale ona wysunąła mu się, mówiąc:
— Puść mnie! Puść mnie! Czy naprawdę uważasz mnie za taką nikczemną? Czytam w oczach twoich, Piotrze Benu, ale mylisz się. Nie licz na to, nie myśl,