że Marja Noina, jeżeli była nędzna, to jest nią do tego stopnia, aby miała obejmować złodzieja, mordercę, — mordercę własnego męża!...
— Wszystko zrobiłem dla ciebie, samaś to powiedziała, bo ty tego chciałaś, — rzekł Piotr, nasuwając czapkę na czoło. — Teraz jesteś moją żoną, nawet Bóg nie może nas rozdzielić!...
— Nie myśl o tem, Piotrze Benu; wobec świata zostaniemy złączeni, ale wobec Boga! Nie będzie już nic wspólnego między nami. Nie bój się. Nie dowie się nikt, ani ojciec, ani matka, a nawet oni jeszcze mniej, niż inni. Aby się móc lepiej rozłączyć, odejdziemy stąd dzisiaj, jeżeli to możliwe. Nie trzeba robić zgorszenia...
Była blada, jak jej własna koszula; trzęsła się cała, ale mówiła głosem tak cichym, przenikliwym i pewnym, że Piotr zrozumiał, iż wszystko skończone.
— Znaczy, że mnie już nie kochasz? — zapytał.
— Nie! — odrzekła, podchodząc ku drzwiom.
Biło południe. Na myśl o świetnym obiedzie, który tego dnia gotowała, Marja poczuła, że oczy na nowo zachodzą jej łzami.
— Marjo! — zawołał Piotr z rozpaczą.
Ale ona nie odpowiedziała i weszła na schody, tłumiąc łkanie, aby jej nie słyszał.
— Nie, już mnie nie kocha... A może... — pomyślał Piotr i straszne podejrzenie przeszyło mu myśl. Zbliżywszy się do drzwi, pobiegł za Marją wzrokiem, a kiedy znikła, upadł na próg tego fatalnego domu, zrozpaczony i zmiażdżony pod brzemieniem nieludzkiej kary.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/170
Ta strona została przepisana.
Koniec.