Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/18

Ta strona została przepisana.

dalej Franciszek, mając przy sobie wuja Mikołaja i innych najbliższych krewnych Marji, którzy już poprzednio poszli byli po niego, aby go przyprowadzić do narzeczonej. Za nimi szło ze dwudziestu mężczyzn, chłopów i panów, krewnych i przyjaciół, którzy prowadzili po drodze głośne rozmowy.
Na sąsiednich uliczkach, zamiecionych starannie przez sąsiadki na cześć panny młodej, długi szereg kobiet, dzieci, kur i psów przyglądał się ciekawie i z szacunkiem, niemało przejęty rządkiem widowiskiem tak bogatego orszaku ślubnego.
I na innych ulicach zbierali się ludzie i podziwiali orszak, zwłaszcza pannę młodą, naprawdę piękną i wspaniałą w swym bogatym stroju, w błyszczących klejnotach, w czystej jasności lutowego poranka.
Marja była głęboko wzruszona, a im dalej, tembardziej czuła się zmieszana; szła, nie widząc ulic, które mijała; nogi pod nią drżały, a serce podchodziło do gardła. Miała dziwne uczucie, bolesne i miłe zarazem, chciało jej się płakać i śmiać jednocześnie. Był w niej ból, radość, nadzieja, żal i lęk. Myślała, że idzie jeszcze wolna i niezamężna po tej samej drodze, po której za godzinę będzie kroczyła jako mężatka. Za godzinę zamknie się pierwszy ważny okres jej istnienia, za godzinę będzie niepodzielną własnością Franciszka Rosany, za godzinę najświętszy i najsurowszy obowiązek nakaże jej wyrzec się myśli, wzruszeń, marzeń o jakimbądź mężczyźnie na świecie. Tylko o nim, zawsze o nim, o nim, którego nie kocha.
Postać Piotra Benu ukazywała się uparcie, grożą-