Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/19

Ta strona została przepisana.

ca i bolesna, rysując się tem wyraźniej, im bardziej ją odpychała. W pewnych chwilach serce panny młodej stawało, jakby w obawie smutnej rzeczywistości.
Ale wstąpiwszy do kościoła, poczuła jak szary, uroczysty spokój milczących arkad spływa jej na głowę.
Kościół był pusty, na ławki padała przez okna plama słoneczna, słychać było zzewnątrz świergot wróbli, w błękitnem czystem powietrzu. Marja przemogła się, całą duszą skupiła się przy obrzędzie i powiedziała tak bez zawahania. A kiedy po wyjściu z kościoła stanęła u boku Franciszka, miała wrażenie, że oddycha swobodniej, na drodze już odtąd jasno wytkniętej. Nawet rzeczywistość wydała jej się inna, bez niebezpieczeństw. Czego się miała teraz lękać, kiedy już nie potrzebuje lękać się samej siebie?
Piotr Benu znowu zaczął zanikać w jej pamięci. Marja znała go dostatecznie, aby wiedzieć, że nietylko jest niezdolny posunąć się do zbrodni, ale że nie popełni żadnego niskiego czynu.
Wychodząc z kościoła, miała odwagę podnieść oczy na okna sądu, szare, zagadkowe, nieme w porównaniu ze świeżym i jasnym zachodem, na którego tle zarysowywała się wstęga błękitnego krajobrazu.
Za temi oknami rozgrywał się proces Piotra, za metalicznem światłem owych szyb czekał może z utęsknieniem chwili, gdy ją zobaczy, ale co on ją teraz obchodzi? Wszystko było skończone i skończone na zawsze. Teraz Marja Noina umarła, teraz nazywa się tylko Marja Rosana.