Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— Powiedz, Marjo — szepnął Franciszek cicho, cichutko — czemu jesteś taka poważna? Widzisz, ze wszyscy patrzą się na nas.
— Pomówimy w domu. Cóż chcesz, abym ci teraz powiedziała? — odrzekła Marja półgłosem, uśmiechając się.
Gdy wyszli z ratusza, Zaczęła się dla orszaku niemiła przeprawa. W miarę jak się posuwali, z okien zaczął padać gęsty i gwałtowny deszcz ziaren i confetti, a jakby to nie wystarczało, ciskano talerze, które roztrzaskiwały się o bruk.
Na uliczkach, sąsiadujących z domem Noinów, utrapiony ten deszcz, uzmysławiający obfitość i nie pozbawiony innego znaczenia symbolicznego, stał się prawie nie do zniesienia, coraz gęściejszy i wściekły, przy wykrzykach kobiet i dzieci.
— Szczęścia, szczęścia!
Ciotka Luiza czekała na podwórzu: wyszła na spotkanie małżonków aż do bramy, uściskała i ucałowała ich z płaczem.
Marji pociekła duża łza po policzku, skraj opaski wchłonął ją od razu i mała mokra plamka nie zdążyła jeszcze wyschnąć, kiedy już o niej zapomniano.
Było to może ostatnie wspomnienie, ostatni żal za przeszłością.