Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/27

Ta strona została przepisana.

— Oh, świetnie! — krzyknął pan młody po włosku. — Brawo, Bore. Gdyby król był tu obecny, zrobiłby z ciebie podkomorzego dworu...
Wszyscy roześmieli się głupio, oprócz Piotra i Sabiny, których wstrzymało cierpienie, ciotki Luizy, która hamowała się przez dobry ton, i Marji, bo się już zaczynała gniewać, że Franciszek upił się w obecności Piotra Benu, który napewno będzie się z niego śmiał.
Duży półmisek krążył dokoła stołu, a Franciszek, grzebiąc w nim długo, wyszukał dla Marji mózg i nerki prosięcia; okropił, posolił i powiedział:
— Może cię obrażam, dając ci mózg? To nie znaczy, że ci potrzebny, wiemy wszyscy, że jesteś najmądrzejsza kobieta na świecie. Jedz, Marjo.
Ale ona nic nie chciała, nie miała ochoty, niech jej da pokój. Odrzuciła z wdziękiem widelec, który jej oblubieniec wkładał do ręki, a kiedy nastawał, odcięła się prawie gniewnie. Lecz Franciszek przysunął jej widelec do ust i zmusił wbrew jej woli do przełknięcia prawie połowy nerki.
Marja zaczerwieniła się i roześmiała, aby pokryć gniew.
— Przestań! — rzekła.
— O mało się nie zadławiłam przez ciebie.
— Oh, Marjo, czy cię obraziłem? — zapytał skruszony.
— Naturalnie!
— Czy naprawdę się gniewasz? Przebacz mi. Jeżeli już dzisiaj mamy się zacząć kłócić...