Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/28

Ta strona została przepisana.

Roześmiał się i wyciągnął rękę po pełny kieliszek, ale Marja go powstrzymała.
— Proszę cię, zrób to dla mnie, rzekła pocichu — i przestań pic na dzisiaj. Dosyć już piłeś. Zrób to dla mnie.
— A wybaczysz mi? — zapytał zawsze jeszcze z ręką wyciągniętą.
— Tak, jeżeli już dziś pić nie będziesz.
— Już dziś nie będę! — odpowiedział łagodnie jak dziecko, uśmiechając się do niej i chowając rękę, która natrafiła na jej dłoń, leżącą na brzegu stołu.
Od tej chwili Marja pilnowała bardzo, by nie dać mu pić, ale pan młody już wypił i tak zawiele, a oczy, z początku świecące i otwarte, zaczęły mu się mglić i przymykać. Pod koniec obiadu zaczął bełkotać i uparcie mówić po włosku, a w pewnej chwili stał się tak źle wychowany i śmiały, że uniósłszy się na krześle, pocałował naprzód Marję, potem starą krewną, która siedziała obok niego. Rozległy się żywe oklaski i wy lichy głośnego śmiechu. Nawet Marja się śmiała, czy udawała, że się śmieje, a Piotr, zaciskając zęby uśmiechniętemi ustami, patrzył w dal, poprzez jasność otwartej na szerz bramy, oczami szklanemi i przerażająco wbitemi w jeden punkt, Sabina śledziła jego spojrzenie, pytając się w duszy, w jaki bolesny obraz wpatruje się Piotr Benu. Obojętność jego dla niej smuciła ją i rozdrażniała: nie zwrócił na nią oczu ani razu; miała jednak wielką litość nad nim, nad jego widocznem cierpieniem.