Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Wesołość towarzystwa rosła wciąż, w miarę jak się opróżniały butelki; ostatnie danie, złożone ze smażonych w cieście kalafiorów, żółtych jak złoto i pachnących korzeniami, przeszło nawet nietknięte. Kiedy usługujące do stołu dziewczęta, które stały za krzesłami gości, śmiały się i mieszały swobodnie do rozmowy, przyniosły sery, młody istranzu[1], to jest sąsiad z pobliskiej wsi, podniósł się z kielichem w ręku. Myślano, że chce wnieść zdrowie, on tymczasem z podniesionym kielichem, i wpatrzony w niego, wymachując drugą ręką z przyciśniętemi do siebie pierwszym i drugim palcem, zaczął deklamować satyryczny wiersz sardyński przeciwko kształceniu kobiet, a potem jakiś inny.

Cando s’amore cun sas frizzas d’oro
Sa prima olta m’at fertu su sinu.[2]

— Co za warjat! — rzekła Marja, chowając usta w serwetkę.
A Franciszek, nachyliwszy się, szepnął ze spółczuciem:
— Jest pijany!

Pomimo to, gdy skończył deklamować, wesołość biesiadników doszła do szału. Śmiał się i Piotr, nietyle z wiersza, ile z deklamatora i z innych figur, wykrzywionych głupią i bezmyślną wesołością.

  1. Cudzoziemiec.
  2. Kiedy miłość swemi złotemi strzałami
    Po raz pierwszy zraniła mi łono.