wieczorowi wrażenie głębokiej ciszy i wiosennej słodyczy.
Piotr Benu zmuszony był ustąpić swego miejsca koło drzwi poecie-improwizatorowi, spółzawodnikowi wuja Mikołaja i usiadł w jednym rzędzie z nowożeńcami. Na chwilę zapanowała cisza i wszyscy byli w wyczekiwaniu; wielki spokój słonecznego wieczoru zdawał się przenikać do izby. Pierwsza strofa poety zabrzmiała dźwięczna, donośna, a wuj Mikołaj, z łokciami na stole i ciągle jeszcze z nogą na nodze, przyłożył rękę do prawego ucha, jakby chciał słyszeć lepiej. Spółzawodnik był dość dobrym improwizatorem; rymy płynęły mu z ust z łatwością, miał głos tenorowy, który dodawał wdzięku i wartości wierszom.
Nasamprzód zaśpiewał na cześć nowożeńców, głosząc wytworną pochwałę Marji, którą nazwał sa rosa de sas rosas[1], ale potem zaczął wykładać w szorstki sposób nieżyczliwe poglądy na małżeństwo, t. j., że lepszy jest dla mężczyzn stan wolny, bo w małżeństwie nad radością przeważa w wysokim stopniu nuda i przykrość.
Wuj Mikołaj, rozumie się, twierdził co innego, traktując przeciwnika z uprzejmą ironją i pobudzając obecnych do śmiechu. Ale po kwadransie uwagi biesiadnicy zaczęli się nudzić i jedni po drugich wymykali się od stołu, który niebawem opustoszał, zostali tylko dwaj cantadores[2], dwaj starzy wieśniacy, chło-