pak, oparty mocno łokciami o stół i z pięściami wbitemi w policzki, oraz Piotr Benu z zamożnym młodzieńcem nuorskim. Ci dwaj, z nogami założonemi jedna na drugą, siedząc bokiem do stołu, rozmawiali ze sobą o osobistych sprawach, nie zwracając żadnej uwagi na dysputę. Ale wuj Mikołaj i jego poetycki przeciwnik byli tak pochłonięci śpiewem, że nie zauważyli, iż słuchają ich tylko dwaj starzy wieśniacy i chłopiec. Ciągnęli dale], śpiewając wyłącznie dla siebie, a byli w takiem poetyckiem natchnieniu i taką w tem znajdowali uciechę, ze nie zanosiło się na rychły koniec.
Przyszły dwie dziewczyny sprzątnąć ze stołu i śmiały się na całe gardło z żartów, jakie do nich zwracał jeden ze starych gospodarzy; wuj Mikołaj spostrzegł to i zaraz zaczął wierszem pomstować na zalecanki starców. Z dołu dochodziły ostre i tęskne dźwięki muzyki tanecznej sardyńskiej, granej na katarynce, gwar śmiejących się, tańczących i rozmawiających na dziedzińcu. Poprzez cały ten hałas Piotr i młody principale[1] rozmawiali spokojnie o interesach, o bydle, o krowach i wołach. Piotr przedstawiał swoje poglądy na handel wołami, powiedział że ma pewną sumkę i spólnika poręczyciela, i że wkrótce zabierze się na małą skalę do hurtowego zakupu wołów. Młodzieniec, właściciel obory, oznajmił, że w kwietniu będzie miał do sprzedania kilka par krów i jałówek.
— Zobaczymy — rzekł Piotr i przesunął w zamyśleniu ręką po twarzy.
— Może jeszcze w kwietniu nie
- ↑ posiadacz