Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/35

Ta strona została przepisana.

Pobiegła na górę, weszła do izby, ale rychło ukazała się zpowrotem przy poręczy, mówiąc:
— Nie chce przyjść. Słucha śpiewu wuja Mikołaja.
— Do djabła z tem śpiewaniem! — zawołał jeeen z tancerzy napół pijany — powiedz mu, żeby zeszedł; jeżeli nie, to ja pójdę i zepchnę go z góry na dół.
— Cicho, bo usłyszą! — rzekła cicho Sabina, grożąc mu palcem, i zaczęła pokornie błagać Piotra.
— Proszę cię, zejdź. Zrób im tę przyjemność. Jak cię mają prosić?
— Nie umiem grać, zapomniałem już — odpowiedział znudzony i obojętny, nie patrząc wcale na nią.
Sabinę dotknęło to i upokorzyło głęboko; wyszła z głową spuszczoną i wróciwszy na podwórze, prawie bezwiednie, zwracając się do panny młodej, rzekła:
— Nie chce przyjść; idź ty, Marjo. Kto wie, może ciebie usłucha.
Marja spojrzała na nią żywo, jakby się chciała zapytać oczami, czy mówi tak z rozmysłem.
— Ja? — rzekła z pogardliwym ruchem głowy. — Ja nie pójdę na pewno. Jeżeli nie chce wyjść, to się obejdzie.
— Do djabła z katarynką — odezwał się ktoś. — Będziemy śpiewali!
Wtedy trzej czy czterej młodzi stanęli na środku podwórka i zaczęli śpiewać melodję tańca sardyńskiego, tak jak się to robi po wsiach i na zabawach ludowych. Charakterystyczny był ten śpiew, poważny i dziki, w którym głos tenora brzmiał jak daleki i moc-