Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/36

Ta strona została przepisana.

ny huk potoku. Dokoła śpiewaków utworzył się na nowo krąg taneczny i zaczęto po raz wtóry tańczyć, z większem jeszcze niż przedtem ożywieniem, przy dźwiękach miarowego
Bimbàrambàra bòi bimbàrambài.
Ale powoli, powoli, w miarę jak słońce chowało się coraz bardziej i zmrok zalewał gościniec, goście zaczęli się rozchodzić i taniec ustał. Zostało kilka osób, kilku chłopców, parę dziewcząt, którzy się bawili, „kumając się“ według zwyczaju sardyńskiego, a Franciszek pociągnął Marję w kącik, aby odpoczęła. Czas, tańce i trawienie otrzeźwiły prawie doszczętnie pana młodego; obecnie był znowu ugrzeczniony i zakochany, nie wpadając w swoją nazbyt przesadną i natarczywą uprzejmość.
Gdy tańce się skończyły i goście zaczęli się przerzedzać, Marja i Franciszek usiedli w kąciku podwórza, pod samym łukiem schodów, tuż przy zamkniętych drzwiach od parterowego pokoju. Pomimo nieładu na podwórzu i wciąż jeszcze kręcących się ludzi, w tym kątku panował zupełny spokój. Słońce zaszło; na niebie, wymiecionem całkowicie z poprzednich białych obłoczków, rozlewały się pierwsze różowe odblaski bliskiego zmierzchania, ani siadu wiatru, ani śpiewu ptasząt, ani jednej chmurki. Niezmierny spokój, prawie łagodnie smutny w swym bladym, milczącym rozblasku, zawisł w powietrzu i narzucał się otoczeniu.
— Czy bawisz się? — zapytał Franciszek półgłosem, ujął rękę Marji i zaczął jej poprawiać pierścionki na palcu.