Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/40

Ta strona została przepisana.

Sabina drgnęła i stanęła jak wryta na progu, z oczyma wlepionemi w niezwykły obraz.
Mateusz Canzeddu, młody posiadacz, zaśmiał się w głos, bijąc się pięścią w piersi, a Franciszek nie zdawał się wcale obrażony zuchwałym postępkiem Piotra.
Sabina widziała, że i Marja uśmiechnęła się także, bardzo zapłoniona, ale spokojna, a potem Piotr z Mateuszem odeszli powoli. Ledwie się brama za nimi zamknęła, Marja otworzyła rękę i uśmiechając się, pokazała Franciszkowi dwa srebrne pieniądze.
— Głupi! — rzekła Sabina, odwracając się z politowaniem.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że panna młoda robiła ogromny wysiłek, aby się nie zdradzić. Przy płomiennem, aczkolwiek przelotnem zetknięciu z ustami Piotra, Marja poczuła jak krew cała się w niej burzy z obrazy, zdumienia i ze wspomnień. Przecież opanowała się tak dobrze, że nikt, nawet Piotr, nie odgadł jej uczuć.
— W bramie Piotr pomyślał z goryczą, czując, że martwieje w duszy: — Zapomniała o mnie. A zresztą!... — Włóczył się przez resztę wieczoru z Mateuszem po karczmach i szastał, jak pan, ostatek pieniędzy, zaoszczędzonych przez rok służby u Noinów. Wrócił późną nocą do ciotki i usiadł smutny około nędznego ogniska, na którem trzeszczały dwa czy trzy kawałki drzewa, szczątki starego krzesła.
— Jutro, — rzekł, patrząc z politowaniem na nędzny ogień — jutro przywiozę wam wózek drzewa. Wózka i uprzęży pożyczy mi Mateusz Canzeddu.