Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/44

Ta strona została przepisana.

rosła wysoko trawa, a w podwórkach pełnych blekotu, ostromlecza i dzikich fig, szpalery żywopłotu kwitły sielską i niesforną poezją miejsc niezamieszkanych, dom Noinów, bardziej niż kiedykolwiek wybujały potęgą i żywotnością, odbijał jak miniaturowa warownia, na którą wielu ludzi patrzyło z zazdrością, ale i z szacunkiem.
Zdawało się, że fortuna wysypała cały swój róg obfitości na rodzinę Rosanów-Noinów, na mały domek o zewnętrznych, jasnych schodach.
Nie było tam żadnych nienawiści, żadnych prześladowań ani kłopotów. Rodzina i krewni Franciszka, zadowoleni niezmiernie z jego małżeństwa, odnosili się do jego żony serdecznie i uprzejmie; to też zamiast plotek, które zazwyczaj powstają w prostych rodzinach, a nieraz i nietylko w prostych, świeżo spokrewnionych, panowała między Rosanami i Noinami prawdziwa i serdeczna przyjaźń z obopólną wymianą podarunków i grzeczności.
Piotr Benu nie dał już znaku życia, a Marja, nie widząc go, zapomniała prawie o nim; z każdym dniem postać jego oddalała się i zacierała. Ale po dwóch miesiącach, które dla Franciszka Rosany zbiegły jak najszczęśliwszy sen, Marja nie miała jeszcze dla męża najmniejszego uczucia, tylko szacunek głęboki, żelazne postanowienie zachowania mu wierności i pewnego rodzaju wdzięczność za jego miłość i uwielbienie.
Często wszakże odczuwała nieświadomie wielką pustkę w sercu, coś, z czego sobie nie umiała zdać sprawy, ale czego brak zalewał ją nieraz w każdej żyle,