Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/53

Ta strona została przepisana.

żonkowie rozkładali się w lesie i bywało, że zasypiali spokojnie na łożu z siana i rumianków.
W podwieczerz Marja siadywała przed chatą, zawsze z Franciszkiem, szyła i haftowała jego kołnierze od koszul; nic nie zakłócało rozkoszy samotności, psy drzemały, a skrajem polanki przechodziły, goniąc się i dokazując, cielęta, czasem doleciało jakieś gwizdnięcie, jakiś głos gdzieś zdaleka, cień najbliższych dębów wydłużał się na trawie, a słońce spuszczało się łagodnie po pogodnem niebie.
O zmierzchu Marja przygotowywała wieczerzę; odetchnąwszy jeszcze trochę przy znikającej jasności wieczoru (noce dotąd były zimne), małżonkowie zasypiali smacznie na łożu z paproci, które pachniały miękkim zapachem moczarów.
Tak mijały dnie. Pasterz chodził do Nuoro i z powrotem, nosząc sery, twaróg i mleko, co zwykł był załatwiać Franciszek, gdy Marja była w mieście, i codziennie ciotka Luiza przysyłała zapasy i ukłony.
Wuj Mikołaj zawsze kazał powtarzać, że rychło odwiedzi dzieci, ale nie zjawiał się nigdy. Tak więc nic nie mąciło kwietnej idylli małżonków. Samotność przerywały jedynie odwiedziny sąsiednich pasterzy lub zjawienie się jakiegoś przechodnia z Nuoro, którego Franciszek zatrzymywał i zapraszał do swej chałupy.
Pasterz, który nieraz o byle głupstwo kłócił się z Franciszkiem, miał wielkie poszanowanie dla Marji, w nocy układał się o kilka kroków od chaty, otulony