Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/54

Ta strona została przepisana.

w opończę i czuwał, na każdy szelest sięgając po starą sardyńską rusznicę.
Pewnego wieczoru, po trzech tygodniach takiego poetycznego i patrjarchalnego życia, Marja siedziała na jednej ze skał, górujących nad ścieżką, na północ od hali. Była sama, po raz pierwszy sama od czasu, gdy się znalazła w owczarni. Franciszek z pasterzem wyszli już przed dwunastu z górą godzinami na poszukiwanie zaginionego byka. Marja czekała ich powrotu i skracała sobie czas szyciem, pogrążona w pogodnych rojeniach, nie odczuwając najmniejszego lęku w olbrzymiej samotni, jaka ją otaczała, głębsza jeszcze niż zwykle w ciszy zapadającego wieczoru. Naraz usłyszała kroki na ścieżce zdaleka, a pewna, że to Franciszek, podniosła się, nasłuchując. Przeszło kilka minut, ale jakkolwiek kroki słychać było jeszcze, zawsze w tej samej odległości, nikt się nie ukazał na ścieżynce, ciemniejszej niż kiedykolwiek o tej godzinie.
Franziscu, Franziscu! — zawołała głośno Marja, lecz nikt nie odpowiedział i kroki nagle ucichły.
Wtedy ogarnął ją niewysłowiony niepokój. Jednak, odważna jak zawsze, postanowiła podejść kawałek ścieżką, w nadziei, że spotka jakiegoś pasterza, który jej będzie mógł coś powiedzieć o Franciszku.
Ale postąpiwszy parę kroków, stanęła jak wryta, z twarzą pobladłą, i powstrzymując krzyk, cofnęła się raptownie. Czy to było złudzenie? czy przeoczyła się pod wpływem niepokoju? Na końcu ścieżyny biegła inna dróżka, prowadząca na południe; na skrzyżowa-