Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/55

Ta strona została przepisana.

niu obu Marja ujrzała, czy miała wrażenie, że widzi człowieka, który przeszedł, nie zauważywszy jej. W tym człowieku zdawało jej się, że poznaje Piotra Benu!
— Matko Pzenajświętsza, czego on chce w tych stronach? — pomyślała Marja, chroniąc się za murek ogradzający halę.
Niedorzeczny strach ją ogarnął, tysiączne smutne myśli napłynęły do głowy, chciała lecieć do chaty po strzelbę Franciszka.
— Panno Najświętsza, Panno Najświętsza, co robi Piotr Benu w tych okolicach? Ale czy to był on istotnie? Czy się nie omyliła? Czego on tu może chcieć? A Franciszek?
Straszne podejrzenie chwyciło ją, pomyślała, że Piotr poszukuje Franciszka i zaczęła nasłuchiwać mocno, w dzikiej udręce. W mgnieniu oka opadły ją na nowo lęki i przeczucia, o których czas i zachowanie się Piotra pozwoliły jej zapomnieć, ale żaden nowy szmer nie doszedł jej uszu.
Wieczór zapadał i w kamiennym spokoju zmierzchu, pod wielkiem granatowem, szarzejącem niebem żaden podmuch nie zadrżał na dębach i na sianie. To tęskne milczenie, ta wygasła jasność, która się kładła ze smutkiem na siwych kamieniach, spotęgowały niepokój Marji. Czekała jeszcze, oparta o murek, nasłuchując, ale zmrok gęstniał, a nikt nie nadchodził.
Dopiero później, gdy już gasły ostatki dnia, zadźwiękły zdaleka miarowe kroki końskie i głos bardzo łagodny i przytłumiony, który śpiewał w djalekcie.