Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/58

Ta strona została przepisana.

...Doichi monzas mudas
Traittore che a Zudas,
Traittore che a Zudas, a Zudas, a Zudas

Głos zginął w oddali, a ostatnim wyrazem, który dobiegł uszu Marji i zniknął rozwiany na skraju równiny, było imię Judasz.
— Kto to był taki? — pomyślała i narzuciło jej się gorzkie przypomnienie, czy to nie jaki przyjaciel Piotra, który zna jej przeszłość.
Wszystko to, tak jak przedłużająca się nieobecność Franciszka i pasterza, wzmagało jej niepokój.
Zmrok stawał się coraz gęstszy i posępniejszy, krowy powracały do obory, świerszcze już cykały w sianie i w krzakach i gwiazdy zaczęły się ukazywać na bladem niebie.
— O zachodzie słońca będziemy zpowrotem — powiedział Franciszek, a tymczasem noc się robiła, a jego nie było.
Gdyby nie to, co zaszło przed chwilą, możeby się Marja nie była tak bardzo niepokoiła, ale niespodziewany widok człowieka, który się jej wydał Piotrem i spotkanie z dziwacznym przechodniem, przejęły ją głębokim lękiem, obawą rzeczy tem straszniejszych, im bardziej były tajemnicze. Co się działo tam, za ciemnym lasem? Jakie uśmiechy sfinksa miały te głazy, oświetlone jeszcze ostatnim odblaskiem zachodu! Jakie głębokie tajemnice drżały w trawie i w ciemnych pachnących kwiatach w lesie?
— Najświętsza Marjo Panno, Najświętsza Marjo