Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/59

Ta strona została przepisana.

Panno! — przeżegnała się i wyszła znów za murek, idąc kawałek drogi ścieżką. Serce tłukło się w niej i mówiło, że coś strasznego się stało, lub stanie tej nocy.
Nie kochała Franciszka uczuciem miłosnem, ale niemniej był jej mężem i myśl, że mogło mu się przytrafić coś złego, a tembardziej z jej winy, sprawiała jej mękę nieopisaną. Na zbiegu dróg zatrzymała się, nie wiedząc, czy pójść dalej dróżką na południe, czy przeskoczyć murek i polecieć w kierunku starej owczarni. Zdecydowała się na to drugie. Ciemność rosła pod dębami i panowała ogromna, aż niepokojąca cisza, przerywana zaledwie ćwierkaniem swierszczów i ja kimś niewyraźnym jękiem nocnego ptaka.
Mimo to Marja zatrzymywała się co chwila, zdawało jej się bowiem, że słyszy ludzkie głosy i kroki. Raz pies jakiś zaszczekał. Myślała, że to może ich pies i zamierzała cofnąć się w nadziei, że Franciszek powrócił. Ale inne psy się odezwały i spostrzegła, że jest blisko innej, znajomej owczarni. Po kilku chwilach wyszedł na jej spotkanie jakiś człowiek, wołając:
— Kto tam?
— Czy to ty, Antoni? — zapytała.
Głos miała zadyszany od biegu i od rosnącego strachu i pasterz przeraził się co niemiara.
— Marja! — wykrzyknął. — Co się stało?
— Ach, umieram ze strachu. Franciszek i Zizzu wyszli przed wschodem i dotąd ich niema. Boję się. Gdyby się coś było przytrafiło, Franciszek byłby nie-