Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/64

Ta strona została przepisana.

naniem i zgryzotą. — musiało się stać nieszczęście. Serce mi to mówi.
Iorgi i Antoni spojrzeli po sobie w milczeniu, jak by się chcieli naradzić wzajemnie. I oni mieli jakieś przeczucie nieszczęścia, tem większe wobec ciemności nocnych i udzielającego się strachu Marji. Robili co mogli, by ją i siebie samych uspokoić.
— To na nic, — mówiła Marja — stało się nieszczęście, ja to czuję, jestem tego pewna. Przeklęta niech będzie godzina, kiedyśmy tu przybyli z Franciszkiem!
Podniosła się z ziemi i załamała ręce z rozpaczą; czuła dotkliwy ból, zdawało jej się, że głęboka ciemność nocy nie daje jej zastanowić się jasno nad położeniem. Tymczasem, śród pytań i przypuszczeń, czas upływał. Marja wierzyła wciąż, że lada chwila mąż się zjawi i nasłuchiwała bacznie, czy nie usłyszy w odległości jakich kroków; ale w tej samej chwili myśl, że Franciszek nie żyje, opanowywała ją tak mocno, ze dawała jej rodzaj bolesnego uspokojenia, uspokojenia rozpaczy, faktów nieodwołalnie spełnionych.
Myśl ta jednak była tak przeraźliwa, że nie śmiała jej wyrazić. Tylko nagle zawołała:
— Chodźmy, chodźmy, odszukajmy żywych, czy umarłych! Ja też pójdę. — Zabierała się do pójścia, ale Antoni ją powstrzymał.
— Marjo, czyś oszalała, na Boga! Co się mogło przytrafić? pewnie znaleźli ślady byka i szukają go w dalszym ciągu.