Nieruchoma, z zaciśniętymi zębami i paznokciami wbitemi w silnie pulsujące dłonie, Marja czuła wielki głos wyrzutu w duszy i wstawała w niej świadomość całej krzywdy, wyrządzonej we wszystkich wypadkach, kiedy najpierw odpowiadała na uczucia Piotra, a potem opuściła go w najnikczemniejszy na świecie sposób.
Ale czemu Piotr dochodził swoich praw na tym biednym, prawym Franciszku Rosanie? Czemu nie mścił się wprost na niej? Czy to ma być sprawiedliwość, czy to ma być sumienie?
— Stracę duszę, sumienie, zbawienie wieczne odpowiadał głos wewnętrzny. I okropne widzenia przesuwały się na dnie tego tajemniczego świata wewnętrznego.
Obraz Franciszka nieżywego, okrytego ranami, skrwawionego, stał jej w oczach tak wyraźnie, jak rzeczywistość. Ale potem zaczynał się zaćmiewać. Ah, może jeszcze żyje, może kona, może wzywa jej pomocy. A ona, przyczyna wszelkiego złego, leży tu, wygodnie, spokojnie i nie idzie do niego!... A jeżeli to wszystko nieprawda? Radość nieopisana, szalona ogarniała ją na myśl, że może to wszystko tylko brzydki sen, nierozsądny strach, że jutro Franciszek wróci i rozpoczną znowu zwykłe, miłe i spokojne życie.
Otworzyła oczy i przekonała się, że są mokre od łez. Ogień wygasał i przy mdłem jego świetle Marja zobaczyła czarny profil Antoniego, który czuwał, siedząc na zewnątrz przy drzwiach.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/67
Ta strona została przepisana.