Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/69

Ta strona została przepisana.

śmierci Franciszka, przerażenie rodziców i jego rodziny, jaki smutek i żałoba zaległyby dom Noinów, dotąd taki wesoły i pełen powodzenia. Ah tak, miała słuszność, lękając się swego szczęścia, było za wielkie, by mogło trwać długo. Oh, mój, Boże, mój Boże, mój Boże!
Płakała wciąż cichutko, gorzko. Wspomnienia obiegły ją znów szeregiem, od pierwszych do ostatnich, od dnia, kiedy wuj Mikołaj doniósł, że bierze Piotra Benu do służby, aż do dnia ślubu i ostatniego zuchwałego pocałunku Piotra, który był łkaniem rozpaczy i groźbą zarazem. Pierwszą, choć mimowolną przyczyną nieszczęścia był. bez wątpienia wuj Mikołaj. One — to jest Marja i ciotka Luiza — nie chciały słyszeć o Piotrze Benu, bezwzględnie nie chciały, żeby przestąpił próg ich domu. Gdyby wuj Mikołaj był im przyznał słuszność, nicby się nie było stało.
Wśród takich bolesnych myśli, złożonych z żalu, z udręki, z niepewności i jeszcze z resztek nadziei, Marja oczekiwała wciąż powrotu pasterza; czekała z niepokojem, i pragnęła zarazem, aby nie powrócił, jeżeli ma przynieść złą wiadomość. I naprawdę nie wracał. Przechodziły kwadranse, godziny i nie słychać było żadnego szmeru w olbrzymiej ciszy. Ogień wygasł zupełnie w chałupie, ale teraz księżyc, który wszedł późno w nocy, oświetlił smutny krajobraz, sącząc pomiędzy dęby blade światło, ciche, jakby pognębione, i Marja widziała żółtą plamę w obramowaniu drzwi. Przyglądając się uparcie tej jasności, była jak zahypnotyzowana i uspokoiła się przynajmniej fizycznie;