Zatrzymał się chwilkę na progu chaty, nasłuchując, a równy, miarowy, nieco za głośny oddech Marji kazał mu przypuścić, że śpi głęboko.
Mimo to przez jakiś kwadrans nie mógł się zdecydować, odchodził, wracał, myśląc, że jednak pierwszym jego obowiązkiem powinno być czuwanie nad śpiącą, jakkolwiek jej tu nie groziło najmniejsze niebezpieczeństwo. Ostatecznie, jakby pchnięty przez wyższą siłę, wyszedł i zagłębiając się w las, skierował się na postanowione miejsce, tam, gdzie Iorgi spotkał był Franciszka z pasterzem.
Gdy doszedł, ciemna równinka koło kościółka milczała, smutna jak w nocy, kiedy Franciszek Rosana spotkał Marję, idącą na Gonare; panowała ta sama głębika i poważna cisza. Antoni obszedł kościółek dookoła, przeszedł przez leniwy strumyk, żółty pod bladem światłem księżyca i zaczął przeszukiwać okolicę. Nadaremnie. Żadnego szmeru, żadnej poszlaki, żadnego głosu ludzkiego! Cofnął się zatem i zatrzymując się znów na równince, spojrzał na wschód, jakby przyzywając świt i światło dzienne.
Czuł, że są niedaleko. Gwiazda poranna drżała, jak srebrna łza, nad dalekiemi górami. Zwiewna mgła ubielała niebo na wschodzie; wreszcie powiał leciutki i świeży wiaterek, napełniając powietrze zapachem siana i złotogłowiu, i Antoni poczuł, że jest cały wilgotny od rosy.
Szybko powrócił ku owczarni, a na skraju lasu przystanął nagle, nasłuchując: usłyszał nareszcie ja-
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/71
Ta strona została przepisana.