kieś kroki, zbliżające się z przeciwległej strony. Był to Iorgi, i Antoni, biegnąc na jego spotkanie przy niepewnem świetle dnienia, dojrzał że jest strasznie blady.
— Czy śpi? — zapytał Iorgi wzruszonym głosem, wskazując podniesieniem brwi chałupę.
— Tak. Co jest?
— Eh, nic! — odpowiedział Iorgi. — Powiedz mi, którędy szedłeś w nocy, idąc do ich zagrody?
— Tędy, dołem, — odpowiedział Antoni, wyciągając palec lewej ręki — przeskoczyłem przez mur ich hali.
— Więc nie szedłeś ścieżką?
— Nie. Ale co jest u licha, co jest?
Iorgi nie odpowiedział odrazu, przez chwilę zdawał się tonąć w głębokiem zamyśleniu.
— Co się stało, mów! — krzyknął Antoni, chwytając go za palec.
— Chodź ze mną, — odpowiedział wtedy towarzysz, odwracając się — ja nic nie rozumiem... albo rozumiem zbyt wiele.
— Idę. Idź naprzód.
— Poczekaj trochę. A Marja?
— Śpi. Czy trzeba ją obudzić?
— Jeszcze nie. Chodźmy.
Poszli, rozmawiając szeptem i przeplatając rozmowę przekleństwami, stekiem grubych wyrazów i energicznych wykrzykników. Niżej, na ścieżce, ocienionej dębami i jeżyną, czekali dwaj inni pasterze z twarzami pełnemi bólu i zdziwienia. Towarzyszyli oni Iorgiemu
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/72
Ta strona została przepisana.