Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/77

Ta strona została przepisana.

W drugim pokoju, tym w którym się wtedy odbyła uczta weselna, siedział wuj Mikołaj z twarzą ziemistą i zgasłemi oczami, w towarzystwie sześciu czy siedmiu ludzi, prawie wszystkich w stroju chłopskim. Niektórzy płakali cichutko, wszyscy milczeli, lękając się przerwać grobowe milczenie pokoju, do którego dochodziły przytłumione, jakby z wielkiej odległości, słabe krzyki i łkania kobiet, zgromadzonych w kuchni.
Jeżeli jaki wyraz wyrwał się, ginął natychmiast w półcieniu izby, nie wywołując odpowiedzi.
Okna były napół otwarte i mrok dodawał jeszcze smutku gromadce tych dumnych, śniadych, zamyślonych ludzi, którzy tak w spoczynku, jak i w każdym ruchu przybierali zawsze malownicze pozy.
W całym pokoju panowała jednostajnie szara ponurość. Firanki zdjęto, lustro było zasłonięte, łóżko pokryte ciemną kapą, podłoga szara i zakurzona od tylu podkutych butów. Wyglądało to jak posępna świątynia, w której ołtarz osłonięty jest żałobnym kirem, a świeczniki przewrócone na znak żałoby Wielkiego Tygodnia. Tymczasem podwórze i schody zalewało piękne słońce majowe, nieczułe i nieubłagane, podnosząc swem radosnem światłem tragiczny smutek wnętrza domu.
W kuchni rozgrywała się uroczysta i podniosła scena, jeszcze dziwniejsza przez panujący swiatłocień. Ogień był zgaszony, okno zamknięte, drzwi uchylone, przenikała ledwie odrobina żółto-niebieskawego światła, smutnego i cichego jak światło świtu; żaden odblask nie padał ani na sprzęty, ani na ludzi, tylko jeden wąski promyczek słońca uparcie wdzierał się przez