szparę w okienku, rysując w próżni wątłą smużkę świetlistego pyłu i kończąc się złotem okiem na przeciwległej ścianie.
W głębi kuchni, w najciemniejszym kącie, siedziała Marja, ubrana zupełnie czarno, w pożyczonem od sąsiadki wdowy ubraniu, a obok niej ciotka Luiza, siostry zmarłego i parę innych krewnych. Marja bardzo blada, z opuchniętemi oczami, w niezgrabnem czarnem ubraniu wyglądała staro, jakby zdrętwiała w złym śnie.
Pozostałe kobiety, w liczbie conajmniej dwudziestu, odgrywały tzw. ria, t. j. starodawny dramat żałobny. Dwaj czy trzej mężczyni szeptali ze sobą w kącie kuchni, wchodzili i wychodzili w okryciu i z czapkami nasuniętemi na oczy. Kobiety natomiast siedziały prawie wszystkie na ziemi, nieruchomo. Przykucnięte w pozach wschodnich, jedne z rękami splecionemi na kolanach, inne z głową opartą na ręku, inne jeszcze, płacząc lub szepcąc między sobą. Miały wszystkie pookręcane głowy chustkami lub opaską żałobną, czarną, żółtą czy piaskową, zasznurowane gorsety, kaftany szkarłatne, niektóre były ubrane odświętnie, tylko bez błyskotek i kosztowności.
Co chwila drzwi się otwierały, wpadał promień słońca na całą kuchnię, wydobywając z mroku siedzące osoby i wchodziła nowoprzybyła, która zaraz zamakała starannie drzwi. Przechodziła cichutko przez kuchnię, a nachylając się nad Marją, mówiła tonem prawie rozkazującym:
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/78
Ta strona została przepisana.