Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/79

Ta strona została przepisana.

— Uspokój się, Marjo! To są rzeczy ludzkie i tylko Bóg jest panem naszego życia. Uspokój się.
— Bóg tak, ale nie ludzie — odpowiadała Marja, płacząc rozpaczliwie i umęczona już przez sam okrutny obowiązek opowiadania każdej nowoprzybyłej wszystkich szczegółów swojego nieszczęścia i sposobu, w jaki się ono stało. Niejedna pomyślała:
— Jaka to rozdzierająca rzecz, jaki nieludzki obyczaj być zmuszonym okazywać wszystkim swoją boleść, wysłuchując niepotrzebnych, a nieraz nieszczerych słów spółczucia, poddawać się tak uciążliwej pozie i do tego mieć dom nabity ludźmi, kiedy właśnie, w pierwszych dniach nieszczęścia, tak bardzo czuje się potrzebę ciszy, skupienia i samotności.
W ciemnym kącie dwie kobiety szeptały, patrząc na Marję, zasłaniając się rękawami kaftanów, aby lepiej słyszeć i ocierając raz po raz mokre oczy.
— Spójrz dobrze na nią, czy nie wygląda jak stuletnia staruszka, biedactwo. Jestem pewna, że odchoruje to — powiedziała jedna.
— A jednak, powiadają, że zniosła mężnie odrzekła druga.
— Tak. Mówi, że przeczuwała. Nieboszczyk wyszedł onegdaj wieczorem, a ona, widząc, że nie wraca, zaczęła się obawiać jakiegoś nieszczęścia. Wyobraź sobie, jaką noc musiała spędzić. Poszła do owczarni Antoniego Sale, który zaraz rozpoczął poszukiwania. Nie widząc jeszcze o świcie nikogo, Marja...
— Wiem, wiem, słyszałam — odrzekła tamta, która znała tę historję.