Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/80

Ta strona została przepisana.

W tej chwili Marja opowiadała ją po raz trzydziesty ochrypłym już głosem.
— Ale potem, chcę powiedzieć...
Ach potem! Gdy zobaczyła nieboszczyka, powiada Antoni Sale, nie wydała głosu, nie jęknęła, nie krzyknęła. Nie robiła żadnych scen. Nic zupełnie. Nie chciała tylko wracać do Nuoro, usiadła przy trupie i czekała spokojnie nadejścia władz sądowych z lekarzem i karabinierami, którzy natychmiast rozbiegli się szukać Zizzu Turulii. Tak, szukajcie go zdrowi! Czy można odszukać szpilkę w morzu? (Druga kobieta przytaknęła, że nie). Otóż Marja chciała koniecznie widzieć i słyszeć wszystko. Nie pomogły ani prośby, ani groźby, żeby odeszła. Dopiero gdy się przekonała, jaki obrót biorą rzeczy, gdy złożono zmarłego na wozie. — Panie, miej nas w swojej opiece! — i odesłano do Nuoro, skoczyła na konia i krok w krok za wozem, bez płaczu i nie mówiąc ani słowa, przyjechała.
— Jak w to można uwierzyć? — zapytała druga rozmówczyni ze zdziwieniem.
— Możesz wierzyć, to święta prawda. Antoni Sale opowiadał to mojemu mężowi. Mówi, że nie widział jeszcze nigdy tak dzielnej kobiety. A to nie znaczy, że nie kochała męża, bo po powrocie do domu, jak zaczęła płakać, to nie przestała ani na chwilę. Czy nie widzisz, jak postarzała?
— Co to, to tak. A czy reszta jest prawdziwa?
— Jaka reszta? Ta o Turulii? Prawda jak to, że ty tu jesteś. Władze wszystko ustaliły. Ivula jest z jego rusznicy, a zresztą są świadkowie. Fakt jest...