Przerwały na chwilę, by przyjrzeć się nowo wchodzącej, potem kombinowały rzecz dalej po swojemu.
— Fakt jest, że ciągle ginęły krowy i byki, a sprawcą był on, Turulia. Jest podobno jakiś kupiec z Fonni, handlarz bydłem, który utrzymuje, że kupił coś od niego. Franciszek Rosana spostrzegł, co się dzieje i onegdaj po daremnem poszukiwaniu byka powiedział parę słów, jak się należało. Krzyczeli obaj, słyszano ich. Wtedy Turulia, bum, bum, zastrzelił swego pana i czmychnął. Ale niech go znajdą! Podły, nikczemny, wyrodek!
— Jezu, Jezu! — zawołała druga.
— Niema co gadać, tak było! — rozstrzygnęła opowiadająca i obróciła się, aby splunąć.
I wróciły znowu do poprzedniej rozmowy, tak cichutkiej, że głos ich tracił się śród gwaru, płaczu i łkań innych kobiet, aż naraz cała kuchnia ucichła.
Była to jedna chwila tylko i przesmutny chór jęków i płaczu kobiecego podniósł się jeszcze głośniej, niż poprzednio.
Zzewnątrz dał się słyszeć śpiew księży, którzy przychodzili zabrać ciało zabitego. Z oddali dobiegał w jasnym błękicie majowym powolny, głęboki odgłos dzwonów. Marja zrobiła się zupełnie sina na twarzy. Kiedy księża, śpiewając psalmy, przeszli przez podwórze, zemdlała i przewróciła się na kolana matki; szwagierki tymczasem podniosły wrzask, bijąc się pięścią w piersi i po głowie. Większość kobiet zbiegła się do Marji i w całej kuchni zapanowało wielkie zamieszanie.
79
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/81
Ta strona została przepisana.