nadrze, buciki, usta, wyskakując i wywijając koziołki z radości.
Na górze Marja, ubrana w nowe ubranie, w haftowanej i wykrochmalonej koszuli, skazana na nienawistną sobie próżniaczkę, rozmawiała ze szwagierką przy ogniu, oczekując narzeczonego. Kobiety przechodziły, ściskały jej rękę, dotykały głowy i ramion, życząc tyle szczęścia, ile ziaren zboża jej przyniosły. Dziękowała z godnością, przekonana w gruncie, że nie wszystkie życzenia są szczere, a ciotka Luiza, z zacisniętemi ustami, kłaniając się jak królowa, częstowała kawą, słodyczami, likierami, z hojnością prawdziwie niespotykaną.
Marji nie podobała się ta rozrzutność matki. W pewnej chwili nie mogła tego znieść dłużej; poprosiła ją do sąsiedniego pokoju i powiedziała, rozkładając ramiona i otwierając ręce:
— Ależ, mamo! To niedobrze: pozwól niech sobie same biorą, ile chcą, ale nie wsypuj każdej całej tacy do zapaski. Likieru dość podać po jednym gatunku.
— Zostaw to mnie, moje dziecko, — odrzekła, uspakajając ją, ciotka Luiza w takie dni, nie pa trzy się na wydatki. Co ty wiesz o tem? Gdybyś wiedziała, jak było dawniej! Marjo! — zawołała młoda, wdzięczna dziewczyna, zaglądając do pokoju.
Marja wyszła do niej, uścisnęła rękę, a chociaż to była bliska znajoma, wyprowadziła ją aż na ganek i została tam jeszcze sama przez chwilę. Widziała jak Sa-
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/9
Ta strona została przepisana.